czwartek, 22 grudnia 2016

Najgorsze książki o Afryce Wschodniej


W zakładce Książki podrzucam Wam czasem recenzje książek o Kenii i Tanzanii, które warto przeczytać. Dziś jednak chciałabym zrobić coś odwrotnego i przestrzec przed niektórymi książkami, których czytanie może poważnie zagrozić zdrowiu psychicznemu myślącego człowieka. Gotowi? 

Biała Masajka


Bestseller Corinne Hofmann otwiera nie tylko listę najgłupszych książek o Afryce Wschodniej, lecz także najgłupszych książek o Afryce w ogóle. Aż trudno uwierzyć, że autorka mogła zmieścić tyle ignorancji na zaledwie trzystu stronach! Mamy tu do czynienia z biografią samej autorki, która, zobaczywszy podczas wakacji występ czarnoskórego tancerza, postanowiła zostać jego żoną i przenieść się do Kenii. Nasz dzielna Szwajcarka nawet nie potrafiła dogadać się ze swoim wybrankiem, ale nic sobie z tego nie robiła. Już kiedy pierwszy raz przeczytałam opis książki, coś mi nie pasowało. Rzecz w tym, że masajskie obyczaje małżeńskie są dość szeroko opisane w literaturze, prawdopodobnie dlatego, że oburzały kiedyś pruderyjnych europejskich antropologów. Masajowie tradycyjnie praktykowali poligamię, mało tego nie mieli też zbyt wiele przeciw skokom w bok pod warunkiem, że miały miejsce w obrębie grupy rówieśniczej męża (u Masajów istnieje silne poczucie wspólnoty pomiędzy mężczyznami, którzy wkroczyli w dorosłość w tym samym roku). Niestety jest to też dość patriarchalna społeczność, w której kobiety są wydawane za mąż dość wcześnie i nie mają za wiele do powiedzenia. Oczywiście świat się zmienia, Masajowie też, niemniej opisy z Białek Masajki jakoś nijak nie pokrywają się ze zwyczajami tego ludu. Rozwiązanie tej zagadki znalazłam dopiero na  tej stronie. Otóż wybranek Corinne Hofmann nie jest żadnym Masajem, tylko Samburu. Autorka albo o tym nie wiedziała, albo postanowiła to zignorować. Wyobrażacie sobie w ogóle coś takiego? To jak wyjść za Polaka i nadal nazywać go Rosjaninem. Dalej jest tylko gorzej. Hofmann nie zamierza się uczyć języka, dowiedzieć czegokolwiek o historii czy obyczajach ludzi, z którymi chce żyć. Zamiast tego przyjmuje postawę roszczeniową. Jest wręcz rozżalona, że nikt nie traktuje jej tak, jak sobie wyobrażała. Na siłę próbuje zmieniać styl życia mieszkańców wioski i szczerze dziwi się, gdy tym jej pomysły nie bardzo się podobają. Z mężem wciąż nie rozmawia, tylko razem sypiają. Jak nietrudno się domyślić, związek szybko się rozpada. Corinne nadal nie rozumie czemu i jest tak rozżalona, że postanawia napisać o tym książkę. I ku mojemu przerażeniu ta książka sprzedaje się dobrze na całym świecie. 

Miłość lwicy


Powieść biograficzna, której autorka poznaje na wakacjach przystojnego Samburu i postanawia zostać jego żoną oraz zamieszkać w Kenii, a potem napisać o tym złą książkę. Może to zaraźliwe? Niemka Christina Hachfeld-Tapukai wykazała się nieco większą wytrwałością od poprzedniczki, ale jej biografia jest równie niewarta czytania. 

Żona myśliwego


Powieść australijskiej autorki Katherine Scholes to tylko ordynarny harlequin, którego akcja zupełnie przypadkowo została osadzona w Tanzanii. 

Blondynka na Czarnym Lądzie


Beata Pawlikowska wydaje książki w zastraszającym tempie i to na różne tematy. Nie dziwne więc, że żadnemu z nich nie może poświęcić zbyt wiele uwagi. Jej książka o Tanzanii przypomina trochę taką ekspresową turystykę, patrzymy na prawo, jak lew majestatycznie wygrzewa się w słońcu, na lewo spowita mgłą góra Kilimandżaro i jedziemy dalej. Lubię reporterów dobrze przygotowanych do podróży, który zadali sobie trud poznania historii i zwyczajów ludów, o których chcą pisać. Takich, którzy spędzili w opisywanym miejscu odpowiednio dużo czasu i cierpliwie wysłuchali historii bohaterów. Słowem zrobili coś więcej niż wyjeżdżający na wczasy turysta. Niestety Pawlikowska produkuje tylko masowo spłyconą treść, a większość informacji o Tanzanii, które podaje w Blondynce na Czarnym Lądzie, można zaleźć w Wikipedii. Da się też odnieść nieprzyjemne wrażenie, że bardziej interesują ją jej własna osoba niż cokolwiek na zewnątrz. 

Kenia i Tanzania z serii Kobieta na Krańcu Świata


Kolejne masowo produkowane i nicniewnoszące książeczki z garścią powierzchownych informacji rodem z internetu i ładnymi zdjęciami zwierząt. I obowiązkowo łzawa historia o biednych słonikach zabijanych przez złych kłusowników. Czyta się lekko, ale naprawdę można sobie darować.

Kenia. Hakuna kurudi


Nie chcę za bardzo krytykować Pauli Anny Gierak, która sama przyznaje, że jest dopiero początkującą podróżniczką. Nie pozuje też na wielką reporterkę i znawcę tematu jak wyżej wspomniane panie. To w zasadzie urocze, jak cieszy się swoją wymarzoną podróżą. Niestety autorka nie wykazuje wielkiego talentu literackiego i ma tendencję do zbytniej emocjonalności, a nawet popadania w egzaltację. Też cieszyłabym się, gdybym właśnie kupiła bilet do Nairobi, ale taka reakcja:
Łzy leciały mi ciurkiem. Zrobiłam pierwszy krok, krok, który zbliżył mnie do spełnienia mojego największego marzenia. Być tam – w Afryce.
To już chyba jednak przesada. Ludzie jednak latają do Nairobi codziennie, pracują tam, a nawet mieszkają. To nie wyprawa do wnętrza ziemi, tylko do drugiego zaraz po Egipcie najczęściej odwiedzanego przez turystów kraju na kontynencie.

Zielone wzgórza Afryki


Zła książka dobrego autora, czyli opowieść o tym, jak Ernest Hemingway wybrał się do Kenii na polowanie na grubego zwierza i o tym, jak pił piwo z innymi myśliwymi. W Afryce nie interesowało go w zasadzie nic poza elementami fauny, które mógł ustrzelić. O miejscowych nie wspomina prawie wcale, chyba że akurat mu to piwo podali albo nieśli mu bagaż.

Pożegnanie z Afryką


Karen Blixen plasuje się niewątpliwie znacznie wyżej niż wspomniane wcześniej autorki, nie można jej zarzucić braku pewnego literackiego talentu. Poza tym moja mama uwielbia ekranizację z Robertem Redfordem. Problem w tym, że ta książka jest tylko dziennikiem życia na farmie pewnej Dunki, Afryka jest w niej jedynie malowniczym tłem zdarzeń. Dlatego Pożegnanie z Afryką trafia na tę listę jako pozycja nieprzydatna czytelnikowi, który naprawdę chciałby się czegoś dowiedzieć o Kenii. 

Czas na tzw. honorable mention. Chociaż książka ta nie opowiada konkretnie o Kenii lub Tanzanii, a jedynie o podróży wzdłuż kontynentu, moja lista byłaby niepełna bez Chwili przed zmierzchem Marcina Kydryńskiego. Tak, to ten pan z ładnym głosem prowadzący audycje muzyczne w radiowej Trójce. Cała książka może nawet nie byłaby taka zła, gdyby nie entuzjastycznie wyrażane przez autora poparcie dla... płatnego seksu z nieletnimi. Oto chyba najczęściej cytowany fragment, która następuje zaraz po erotycznych fantazjach narratora na temat pewnej dwunastolatki:
Zawsze uważałem, że w pragnieniu białych mężczyzn, by posiąść czarne kobiety, jest pewna prawidłowość. Nie wydaje mi się jednak, by chodziło tu o tak lubiany przez seksuologów, jak i historyków motyw dominacji. Widzę tę siłę raczej jako atawizm. Jako sublimację żądzy spółkowania ze zwierzętami. (...) Seks dla większości Afrykanek to jedyna radość życia. Używają go w sposób równie naturalny i spontaniczny jak zwierzęta. Jeśli nie pracują i nie kochają się - nuda je zabija. Często więc łączą te zajęcia. Ich prostytucja nie jest konsekwentna. Biorą pieniądze wtedy, kiedy ich potrzebują. Czasem proszą jedynie o śniadanie. Częstokroć proszą tylko o to, by je wziąć. A są nie do wyobrażenia piękne. Nie sądzę, by znalazł się zdrowy mężczyzna, który umie oprzeć się ich urokowi. Nie jest to bowiem wdzięk ludzki, do którego przywykliśmy, ale zwierzęcy. Te dziewczyny proszą, by je pokryć. 
Ciężko skomentować te wynurzenia w jakikolwiek cenzuralny sposób. Sam Kydryński tłumaczył się błędami młodości (książka została wydana w latach dziewięćdziesiątych i to, o zgrozo, przez wydawnictwo Prószyński i S-ka) oraz tym, że jego myśli cytowane są w oderwaniu od kontekstu. No cóż, też byłam młoda i głupia, ale nawet wtedy nie widziałam niczego dobrego w seksie z nieletnimi za pieniądze. Pewnie okażę się niezdolnym to zrozumienia subtelności aluzji prostakiem, ale jeśli kiedyś jakiś jegomość powie mi, że chciałby mnie posiąść, bo tak nakazuje mu żądza spółkowania ze zwierzętami, zobaczy podeszwę mojego buta. Bez pytania o kontekst. 

7 komentarzy:

  1. O jak dobrze, że ktos kompetentny opisał to, co czuję, acz wyrazić nie mogę. Moj organizm wrzawa ogarnia kiedy słyszę o Białej Masajce bądź widzę tendencyjne programy M. Wojciechowskiej. Pozdrawiam i ciepełko z Tanzanii ślę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! I dziękuję za szczere oceny. Pozdrawiam również z Tanzanii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznaję ze wstydem, że przeczytałam jedną część Białej Masajki. Absolutny szczyt ignorancji i grafomanstwa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, a ja większosć tych ksiażek mam w domu i w planach...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pokochałam Cię za ten wpis :D Wyobraź sobie, że nie znając się na Afryce właściwie wcale, miałam bardzo podobne przemyślenia na temat paru z tych pozycji. No i - moja Mama też uwielbia Redforda :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Pawlikowska i Blixen w jednym szeregu?! Bez przesady :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspomniałam, jest półkę wyżej. Ale jednak w "Pożegnaniu z Afryką" jest dla mnie za mało Afryki.

      Usuń