piątek, 27 stycznia 2017

Afrykańska mozaika językowa


Do napisania tego postu zainspirowała mnie opinia znaleziona na jednym z forów poświęconych nauce języków obcych, według której nie warto się uczyć języków afrykańskich, ponieważ "w całej Afryce można się spokojnie porozumieć po angielsku, portugalsku, włosku i francusku". Nie mam pojęcia, czemu na liście znalazł się włoski, który akurat nie jest językiem urzędowym w żadnym z afrykańskich państw. Być może chodziło o Etiopię. Spotkałam się kiedyś z opinią, że w Etiopii da się dogadać po włosku, bo to była włoska kolonia. Co akurat nie jest prawdą. Etiopia nigdy nie byłą kolonią, była tylko okupowana przez faszystowskie Włochy w latach 1935-1941. Ten okres to ciemna karta w historii kraju, ponieważ wojska włoskie dopuszczały się masowych mordów, gwałtów, użycia broni chemicznej i tworzenia obozów pracy. Niewątpliwe jednak Etiopczycy przy okazji liznęli trochę języka. Tylko że to było ponad siedemdziesiąt lat temu. Na tej samej podstawie można by twierdzić, że w Polsce obcokrajowiec dogada się po niemiecku, bo w końcu Polska była kiedyś okupowana przez nazistowskie Niemcy. Nawet jeśli żyją jeszcze ludzie, którzy to pamiętają, dochodzi do tego czynnik emocjonalny, język okupanta z reguły nie kojarzy się najlepiej. Choć autorką mogła też mieć na myśli Erytreę, która w latach 1889-1941 była włoskim protektoratem. 

Jednak nawet jeśli wykluczymy z listy język włoski, powyżej przytoczone stwierdzenie jest dalekie od stanu faktycznego. Żeby wyjaśnić dlaczego, warto sięgnąć trochę do historii i przypomnieć sobie, jak powstały współczesne państwa afrykańskie. Spora część granic została wyznaczona linijką po mapie przez europejskich władców, którzy nigdy nawet w Afryce nie byli i nic sobie nie robili z miejscowych podziałów etnicznych czy nawet granic rodzimych afrykańskich państw przedkolonialnych. Członkowie tych samych grup etnicznych, a nawet tych samych rodzin, stali się automatycznie obywatelami innych państw. W obrębie jednego państwa znalazły się za to ludy, które wcześniej nie miały ze sobą wiele wspólnego i często nie były nawet w stanie się dogadać. W Europie było zupełnie inaczej, tutaj raczej standardem jest, że powstanie jakiejś wspólnoty poprzedzało powstanie państwa. Przez lata to administracja kolonialna dbała o spójność i pretrwanie tych tworów państwowych, narzucając przy tym własny język jako urzędowy. (Choć nie obyło się oczywiście bez większych i mniejszych powstań). W latach sześćdziesiątych XX wieku, kiedy państwa afrykańskie w większości uzyskały niepodległość, jednym z najbardziej palących problemów okazał się brak poczucia tożsamości narodowej. Ludzie wciąż uważali się przede wszystkim za członków swojej wspólnoty etnicznej i nie identyfikowali się z odgórnie narzuconym im tworem państwowym. Dziś sytuacja znacznie się poprawiła, ale wciąż obserwujemy skutki tych podziałów. Wróćmy jednak do języków. Młode państwa afrykańskie stanęły przed wyborem, jaki język uznać za urzędowy. I wcale nie był to łatwy wybór.

Administracja i szkolnictwo już były podporządkowane językom europejskim, mało tego w większości z tych krajów używało się kilkudziesięciu, a nawet kilkuset różnych języków. Z drugiej strony język rodzimy jako urzędowy służyłby budowaniu tożsamości narodowej. Niewiele jest jednak afrykańskich krajów, których obywatele posługiwaliby się tym samym językiem. Celowo pomijam tu muzułmańską północ kontynentu, która jest na tyle odrębna kulturowo, że tradycyjnie zajmują się nią raczej arabiści, a nie afrykaniści. Do takich nielicznych wyjątków należą: Somalia (90% ludności mówi w języku somali), Botswana (język tswana jest językiem ojczystym 90% obywateli), Burundi (98% mieszkańców posługuje się kirundi), Lesoto (95% obywateli używa języka sesotho), Suazi (niemal cała ludność tego niewielkiego kraju mówi w języku suazi) czy wreszcie Ruanda (90% Ruandyjczyków mówi w kinjaruanda). Te kraje zdecydowały się na dwa języki urzędowe, jeden rodzimy i jeden europejski (z wyjątkiem Somalii, gdzie drugim językiem urzędowym jest arabski). Jedynym krajem afrykańskim, który ma jako urzędowy tylko język rodzimy, jest Etiopia (język amharski). Sytuacja tego państwa znacznie różni się jednak od innych, jego początki sięgają w końcu kilku wieków przed naszą erą, ponadto Etiopii udało się zachować ciągłość państwową w okresie kolonializmu. 

Dość istotne na afrykańskiej mapie językowej są tzw. języki ponadregionalne, czyli duże języki rodzime, które służą ludności danych obszarów do kontaktów pomiędzy grupami etnicznymi. Są to języki, które co prawda nie są ojczystymi dla większości obywateli, ale większość obywateli potrafi się w nich dogadać. Choćby ze swoimi sąsiadami pochodzącymi z innych grup etnicznych. Takim językiem ponadregionalnym jest właśnie suahili w Tanzanii i w Kenii, ale też język bamana w Mali, sango w Republice Środkowoafrykańskiej, szona w Zimbabwe czy wolof w Senegalu. Są też kraje, w których jakimś językiem rodzimym posługuje się połowa albo prawie połowa obywateli, przykładami takich języków są fang w Gabonie, owambo w Namibii, kikongo w Kongu czy malinke w Gambii. W takich państwach te dominujące języki rodzime zwykle pełnią funkcję urzędowych obok języków europejskich. Istnieją też jednak kraje, w których rozdrobnienie językowe jest tak duże, że nie można nawet powiedzieć, iż jeden język dominuje tam nad innymi. Tak jest m.in. w Kamerunie, Mozambiku, Liberii, Gwinei-Bissau czy Republice Wybrzeża Kości Słoniowej. Państwa te nie miały w zasadzie innego wyboru niż ustanowić urzędowymi języki importowane z Europy. Nie oznacza to jednak automatycznie, że cała ludność zaczęła nagle się nimi posługiwać. 

Jak nietrudno się domyślić, używanie tylu języków w jednym państwie, choć niewątpliwie ubogaca kulturowo, znacznie utrudnia też życie administracji państwowej czy szkolnictwu. W wielu z tych krajów dzieci nie są nauczane w szkołach w swoich rodzimych językach i często po prostu niewiele rozumieją z lekcji. Trochę jak u nas za czasów zaborów. Jak taka polityka językowa wygląda w praktyce, pokażę na przykładzie Kenii i Tanzanii. 

Tanzania

Językami urzędowymi są angielski i suahili, w tym drugim mówi jakieś 85% Tanzańczyków, choć tylko dla 3 % suahili jest językiem ojczystym. Te 3% pochodzi z wybrzeża lub z Zanzibaru. Szacuje się, że tylko co dziesiąty Tanzańczyk mówi po angielsku. Tego co dziesiątego Tanzańczyka znajdziemy raczej w dużym mieście, a nie na wsi, co jest akurat dobrą wiadomością, bo możemy się na niego natknąć na lotnisku lub w hotelu. Jeśli natomiast chodzi o języki rodzime większości obywateli, panuje tu duże rozdrobnienie, łącznie w Tanzanii używa się 126 języków. Największe z nich to inne języki z grupy bantu z rodziny nigerokongijskiej (czaga, hehe, makonde, makua, njamwezi, kinjaruanda, kirundi i sukuma), ale także z rodzin afroazjatyckiej i nilosaharyjskiej (luo i masai). Suahili jest językiem polityki i administracji, w suahili uczy się także w szkołach podstawowych i średnich (angielskiego uczy się jako języka obcego). Jednak już studia wyższe zwykle prowadzone są po angielsku (z nielicznymi wyjątkami, do których należy m.in. Katedra Suahili na Uniwersytecie w Dar es Salaam). Większość kanałów telewizyjnych jest w suahili, choć istnieją również kanały nadające po angielsku. Co ciekawe, importowane filmy często puszcza się po angielsku. Gazety wychodzą tak w suahili, jak i po angielsku. W suahili powstaje też większość twórczości literackiej. 

Kenia

Językami urzędowymi są angielski i suahili. W suahili mówi jakieś 65% ludności kraju. Ogółem w Kenii używa się około 40 języków, z których największe to kikuju (8 milionów użytkowników), luo (4,3 mln) i kamba (3,9 mln). Pozostałe języki pochodzą z trzech afrykańskich rodzin językowych nigerokongijskiej, afroazjatyckiej i nilosaharyjskiej. Szacuje się, że po angielsku mówi co piąty Kenijczyk. W administracji i sądownictwie dominuje język angielski, a w wojsku i policji suahili. Politycy zwykle mówią w obu. W ogóle Kenijczycy mają to do siebie, że raz mówią w suahili, a raz po angielsku i właściwie nie wiadomo dlaczego. Czasem też wstawiają suahilijskie słowa do angielskiego zdania i odwrotnie. Nauczanie w szkołach podstawowych odbywa się w 13 językach miejscowych, na wybrzeżu jest to język suahili. Od czwartej klasy języka suahili uczy się jako obcego, a językiem nauczania zostaje angielski. Istnieją kanały radiowe i telewizyjne nadawane w suahili, jak i po angielsku. Liczba tytułów prasowych wydawanych po angielsku jest dwa razy wyższa od liczby gazet ukazujących się w suahili. Najbardziej znani pisarze kenijscy piszą po angielsku, choć wymieniany często wśród potencjalnych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla James Ngugi porzucił pisanie po angielsku na rzecz kikuju i zmienił przy tym imię na Ngugi wa Thiong'o. 

Choć wyraźnie widać, że w Kenii angielski jest zdecydowanie bardziej obecny w przestrzeni publicznej niż w Tanzanii, w obu tych krajach jest on jedynie językiem drugim. O ile łatwo jest obliczyć liczbę rodzimych użytkowników języka, dane dotyczące znajomości języków obcych w populacji z reguły są szacunkowe. Ciężko też ustalić granicę, od której właściwie zaczyna się znajomość danego języka. Na przykład z takich danych szacunkowych angielski zna w Polsce 37% populacji, czyli znacznie więcej niż w Kenii i Tanzanii, gdzie język ten jest językiem urzędowym. Czy jednak na tej podstawie powiedzielibyśmy obcokrajowcowi, że bez problemu dogada się w Polsce po angielsku? Ja bym się trochę bała. Osoby, które wierzą w powszechną znajomość języków europejskich w Afryce, również może spotkać przykra niespodzianka. 

źródło: howafrica.com

Bibliografia:
1. S. Piłaszewicz, E. Rzewuski Wstęp do afrykanistyki, Warszawa 2005.

5 komentarzy:

  1. 1. Ten włoski pojawił się pewnie w kontekście dawnego Somali Włoskiego, które były kolonią włoską w latach 1889–1936. O włoskiej okupacji pisze m.in. Nadifa Mohamed w powieści Black Mamba Boy. Tutaj ciekawy wywiad z nią i z Maazą Mengiste z Etiopii. http://www.warscapes.com/conversations/maaza-mengiste-nadifa-mohamed.
    Włoski zna też Nurrudin Farah, który stamtąd pochodzi.
    2. Zauważyłam, że w spolszczeniach nazw języków afrykańskich panuje dosyć duży nieład.
    Piłaszewicz i Rzewuski używają słowa „kinjaruanda”, natomiast Nina Pawlak pisze: „kinyarwanda”. A to tylko jeden z wielu przykładów…
    3. Pewnie słyszałaś o „sheng”, kenijskim slangu będącym połączeniem angielskiego i suahili? Moim zdaniem to bardzo ciekawe zjawisko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za długi i wartościowy komentarz!
    1. Rzeczywiście zapomniałam o Somalii, tam rzeczywiście mogły się ostać osoby mówiące po włosku.
    2. Nawet ci sami autorzy nie są w swoich pracach konsekwentni, Piłaszewicz i Rzewuski piszą o języku kinjaruanda, ale już sam kraj nazywają Rwandą. Obie wersje mają swoje plusy, zapis kinyarwanda jest zgodny z międzynarodowym alfabetem dla języków afrykańskich, ale z drugiej strony niesie ryzyko, że ktoś nie będzie wiedział, że y należy przeczytać jak j, a w jako coś pomiędzy naszym u i ł. Nieraz już słyszałam jak ktoś nazwę państwa Rwanda/Ruanda wymawia przez nasze polskie w. W nazwach języków z grupy bantu jest jeszcze jedna wyraźna niekonsekwencja. W oryginale one wszystkie mają przedrostek oznaczający język, jak ki w kiswahili. Kinja w kinjaruanda też jest takim przedrostkiem. I teraz część nazw języków bantu używa się z tymi przedrostkami, a część bez. Nikt nigdy nie pomyślał, żeby to jakoś usystematyzować. No i jest jeszcze kwestia tego, że jak się już używa tego przedrostka, pasowałoby pominąć słowo język, bo wychodzi masło maślane, trochę jak z wyrażaniami typu hrabstwo Oxfordshire.
    3. Chciałam nawet kiedyś napisać coś o sheng, ale nie znalazłam zadowalających materiałów. Afrykańskie pidżiny są słabo opisane w literaturze, wyjątkiem jest chyba tylko Nigerian Pidgin English, z tego są chyba nawet jakieś słowniki.

    OdpowiedzUsuń
  3. 2. Wolnoamerykanka rulez!
    Pociągnę jeszcze ten temat, jako że interesuje mnie on też zawodowo (jako tłumaczkę). Znalazłam kiedyś oficjalny, rządowy spis wszystkich państw. http://www.gugik.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0005/24935/Urzedowy-wykaz-panstw.pdf
    Tutaj podane są też przymiotniki i nazwy mieszkańców, np. Ghańczyk, Ghanka, Zimbabweńczyk, Zimbabwenka, przym. zimbabwejski.
    Jak widać są one dość problematyczne, bo Jan Grzenia z poradni językowej ma na temat mieszkanki Zimbabwe inne zdanie: http://sjp.pwn.pl/poradnia/szukaj/zimbabwe.html:
    „Jednowyrazowej nazwy mieszkańców Zimbabwe nie tworzy się, choć do pomyślenia jest Zimbabwejczyk oraz oczywiście Zimbabwejka.[...] Lepiej jednak używać form zimbabweński albo zimbabwejski. Za najlepszą uważam tę ostatnią”.

    3. Z ciekawości poszukałam trochę w sieci i znalazłam m.in. to:
    http://www.njas.helsinki.fi/pdf-files/vol14num3/ogechi.pdf
    Tutaj jest nawet słownik sheng, ale z 1993 roku, więc pewnie już nieaktualny
    https://www.scribd.com/doc/205514160/Sheng-Dictionary
    Za to ten kamusi wygląda na bardziej współczesny.
    www.sheng.co.ke/kamusi/
    Podobno jest nawet aplikacja mobilna do nauki sheng :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2. Mnie uczono, że w razie wątpliwości najlepiej użyć właśnie tych rządowych nazw Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych i na nich się powoływać. Choć ich lista i tak jest dość uboga, bo już takiego Suahilijczyka tam nie znajdę.

      3. Dziękuję za fajne materiały, zwłaszcza ten artykuł wiele wyjaśnia.

      Usuń