Dziś zapraszam Was na drugą część cyklu Pamiętniki księżniczki. Poniższy fragment jest moim własnym tłumaczeniem rozdziału książki Memoirs of an Arabian Princess from Zanzibar.
***
Jak już wspomniałam, jedliśmy dwa posiłki dziennie. Około dziewiątej spotykaliśmy się wszyscy w dużym salonie, żeby ucałować ręce ojca. Z zasady wszyscy bracia i bratankowie, nawet ci, którzy byli już żonaci i wyprowadzili się z domu, jedli z nami śniadanie w czasie, w którym ojciec był z nami w mieście. Nie pamiętam za to, żeby ojciec kiedykolwiek wyszedł zjeść posiłek z którymkolwiek ze swoich synów lub z inną osobą.
Wszystkie dania były już poustawiane przez eunuchów na długim stole nazywanym sefra. Ten drewniany stół wyglądał trochę jak stół do bilarda, choć był dwa razy takiej długości, nieco szerszy i wysoki na trzy cale z półkami na szerokość ręki na bokach. Nie mieliśmy osobnej jadalni, sefra była wnoszona do galerii w czasie posiłków. Chociaż mieliśmy w domu trochę zagranicznych mebli, takich jak kanapy, stoły, krzesła, a czasami szafy (apartament mojego ojca był umeblowany w takim zachodnim stylu, choć głównie na pokaz, a nie żeby naprawdę z tych mebli korzystać), posiłki jedliśmy na sposób wschodni, siedząc na podłodze na dywanach i matach. Ściśle przestrzegaliśmy zasad pierwszeństwa. Mój ojciec zawsze siadał u szczytu stołu, po jego prawej i lewej stronie siadali starsi bracia i siostry, młodszemu rodzeństwu (powyżej siódmego roku życia) przysługiwały dopiero dalsze miejsca. Nie mieliśmy zwyczaju zapraszania nikogo na obiad. Zawsze mieliśmy duży wybór dań, zwykle około piętnastu, w tym ryż podawany na różne sposoby. Z mięs i drobiu najbardziej ceniliśmy baraninę i ptactwo. Podawano też ryby, wschodni chleb oraz różne rodzaje słodyczy i przysmaków. Wszystkie dania czekały już na nas na stole, nie było jakiejś określonej kolejności ich podawania. W pewnej odległości od stołu stali rzędem eunuchowie, którzy przyjmowali specjalne zamówienia. Zwykle to mój ojciec korzystał z ich usług, wysyłając porcje jedzenia młodszym dzieciom, którym jeszcze nie wolno było siedzieć przy stole, i chorym. W pałacu Bet il Mtoni zwykle kazał mi siedzieć w miejscu, w którym mógł dosięgnąć do mojego talerza. Jedliśmy to samo co dorośli, ale zawsze ogromną przyjemność sprawiało nam, kiedy to on wybierał nam dania, co cieszyło także i ojca.
Podczas siadania do stołu wszyscy wypowiadaliśmy ściszonym głosem, ale tak aby było nas słychać słowa: "W imię miłosiernego Boga - i dodawaliśmy głośniej - niech będą dzięki Panu wszechświata". Mój ojciec zawsze siadał do stołu i wstawał pierwszy. Czyste talerze nie były podawane każdemu z osobna, jak to czynią Europejczycy. Rożne dania (z wyjątkiem ryżu) podawano na talerzykach symetrycznie ustawionych wzdłuż stołu, dzięki czemu dwie osoby mogły zawsze jeść z jednego talerza. Napojów nie podawano w trakcie posiłku, lecz po nim. Piliśmy sorbet i słodzoną wodę. Nie rozmawialiśmy w trakcie posiłku, chyba że ojciec specjalnie się do kogoś zwrócił. Zwykle jednak panowała cisza, co było bardzo przyjemne. Na stole nie stawiało się żadnych kwiatów ani owoców.
Zaraz po posiłku elegancko ubrani niewolnicy podawali naczynia do mycia rąk. Zwykle jedliśmy rękami, używanie noży i widelców uważano za zbyteczne, dlatego wyciągano je tylko dla przyjemności gości z Europy. Mięso i ryby były już wcześniej pokrojone na małe kawałki, a do jedzenia płynnych potraw mieliśmy łyżki. Przedstawiciele wyższych klas zwykli perfumować sobie ręce po umyciu, żeby usunąć z nich pozostałości zapachu potraw. Nigdy nie jedliśmy owoców w trakcie głównego posiłku, podawano je raczej przed albo po nim. Wszystkim nam wysyłano pewną ilość różnego rodzaju owoców do pokojów. Pół godziny po śniadaniu i obiedzie eunuchowie serwowali kawę w tych znanych na całym świecie małych orientalnych kubkach pokrytych srebrem lub złotem. Kawa była bardzo mocna, gotowana do konsystencji syropu i przefiltrowana. Nie dodawaliśmy do niej cukru ani mleka, niczego też się w tym czasie nie jadło, może poza orzechami areka. Kawę zawsze nalewało się do kubków tuż przed wypiciem, a samo nalewanie wymagało pewnych umiejętności, tylko wybrani służący mogli wykonywać tę czynność. Lewą ręką należało podnieść cynowy czajnik z mosiężną rączką, a prawą pusty kubeczek w srebrnej lub złotej osłonce. Nalewającemu asystował zwykle drugi służący z tacą pełną pustych kubeczków i dużym czajnikiem z zapasem kawy. Jeśli służącym udało się zastać biesiadników jeszcze przy stole, mogli szybko uwinąć się ze swoimi obowiązkami, w przeciwnym razie ich praca polegała na odnalezieniu i obsłużeniu każdego z osobna.
Jak wiadomo, kawa jest bardzo ceniona na Wschodzie, dlatego tak wielką wagę przykładano do sposobu jej przygotowania. Odpowiednia ilość była za każdym razem palona, mielona i gotowana tuż przed podaniem, dzięki czemu zachowywała świeżość. Nie przechowywaliśmy nadmiaru palonych ziaren ani ugotowanej kawy, resztki albo się wyrzucało, albo oddawało służącym niższej rangi, jeśli chcieli je wykorzystać. Drugi i ostatni posiłek jedliśmy po południu, dokładnie o czwartej, i niczego więcej poza owocami i kawą nie serwowano już aż do następnego ranka.
źródło: www.foodandthefabulous.com |