czwartek, 29 czerwca 2017

Pamiętniki księżniczki: posiłki


Dziś zapraszam Was na drugą część cyklu Pamiętniki księżniczki. Poniższy fragment jest moim własnym tłumaczeniem rozdziału książki Memoirs of an Arabian Princess from Zanzibar.

***

Jak już wspomniałam, jedliśmy dwa posiłki dziennie. Około dziewiątej spotykaliśmy się wszyscy w dużym salonie, żeby ucałować ręce ojca. Z zasady wszyscy bracia i bratankowie, nawet ci, którzy byli już żonaci i wyprowadzili się z domu, jedli z nami śniadanie w czasie, w którym ojciec był z nami w mieście. Nie pamiętam za to, żeby ojciec kiedykolwiek wyszedł zjeść posiłek z którymkolwiek ze swoich synów lub z inną osobą. 

Wszystkie dania były już poustawiane przez eunuchów na długim stole nazywanym sefra. Ten drewniany stół wyglądał trochę jak stół do bilarda, choć był dwa razy takiej długości, nieco szerszy i wysoki na trzy cale z półkami na szerokość ręki na bokach. Nie mieliśmy osobnej jadalni, sefra była wnoszona do galerii w czasie posiłków. Chociaż mieliśmy w domu trochę zagranicznych mebli, takich jak kanapy, stoły, krzesła, a czasami szafy (apartament mojego ojca był umeblowany w takim zachodnim stylu, choć głównie na pokaz, a nie żeby naprawdę z tych mebli korzystać), posiłki jedliśmy na sposób wschodni, siedząc na podłodze na dywanach i matach. Ściśle przestrzegaliśmy zasad pierwszeństwa. Mój ojciec zawsze siadał u szczytu stołu, po jego prawej i lewej stronie siadali starsi bracia i siostry, młodszemu rodzeństwu (powyżej siódmego roku życia) przysługiwały dopiero dalsze miejsca. Nie mieliśmy zwyczaju zapraszania nikogo na obiad. Zawsze mieliśmy duży wybór dań, zwykle około piętnastu, w tym ryż podawany na różne sposoby. Z mięs i drobiu najbardziej ceniliśmy baraninę i ptactwo. Podawano też ryby, wschodni chleb oraz różne rodzaje słodyczy i przysmaków. Wszystkie dania czekały już na nas na stole, nie było jakiejś określonej kolejności ich podawania. W pewnej odległości od stołu stali rzędem eunuchowie, którzy przyjmowali specjalne zamówienia. Zwykle to mój ojciec korzystał z ich usług, wysyłając porcje jedzenia młodszym dzieciom, którym jeszcze nie wolno było siedzieć przy stole, i chorym. W pałacu Bet il Mtoni zwykle kazał mi siedzieć w miejscu, w którym mógł dosięgnąć do mojego talerza. Jedliśmy to samo co dorośli, ale zawsze ogromną przyjemność sprawiało nam, kiedy to on wybierał nam dania, co cieszyło także i ojca. 

Podczas siadania do stołu wszyscy wypowiadaliśmy ściszonym głosem, ale tak aby było nas słychać słowa: "W imię miłosiernego Boga - i dodawaliśmy głośniej - niech będą dzięki Panu wszechświata". Mój ojciec zawsze siadał do stołu i wstawał pierwszy. Czyste talerze nie były podawane każdemu z osobna, jak to czynią Europejczycy. Rożne dania (z wyjątkiem ryżu) podawano na talerzykach symetrycznie ustawionych wzdłuż stołu, dzięki czemu dwie osoby mogły zawsze jeść z jednego talerza. Napojów nie podawano w trakcie posiłku, lecz po nim. Piliśmy sorbet i słodzoną wodę. Nie rozmawialiśmy w trakcie posiłku, chyba że ojciec specjalnie się do kogoś zwrócił. Zwykle jednak panowała cisza, co było bardzo przyjemne. Na stole nie stawiało się żadnych kwiatów ani owoców. 

Zaraz po posiłku elegancko ubrani niewolnicy podawali naczynia do mycia rąk. Zwykle jedliśmy rękami, używanie noży i widelców uważano za zbyteczne, dlatego wyciągano je tylko dla przyjemności gości z Europy. Mięso i ryby były już wcześniej pokrojone na małe kawałki, a do jedzenia płynnych potraw mieliśmy łyżki. Przedstawiciele wyższych klas zwykli perfumować sobie ręce po umyciu, żeby usunąć z nich pozostałości zapachu potraw. Nigdy nie jedliśmy owoców w trakcie głównego posiłku, podawano je raczej przed albo po nim. Wszystkim nam wysyłano pewną ilość różnego rodzaju owoców do pokojów. Pół godziny po śniadaniu i obiedzie eunuchowie serwowali kawę w tych znanych na całym świecie małych orientalnych kubkach pokrytych srebrem lub złotem. Kawa była bardzo mocna, gotowana do konsystencji syropu i przefiltrowana. Nie dodawaliśmy do niej cukru ani mleka, niczego też się w tym czasie nie jadło, może poza orzechami areka. Kawę zawsze nalewało się do kubków tuż przed wypiciem, a samo nalewanie wymagało pewnych umiejętności, tylko wybrani służący mogli wykonywać tę czynność. Lewą ręką należało podnieść cynowy czajnik z mosiężną rączką, a prawą pusty kubeczek w srebrnej lub złotej osłonce. Nalewającemu asystował zwykle drugi służący z tacą pełną pustych kubeczków i dużym czajnikiem z zapasem kawy. Jeśli służącym udało się zastać biesiadników jeszcze przy stole, mogli szybko uwinąć się ze swoimi obowiązkami, w przeciwnym razie ich praca polegała na odnalezieniu i obsłużeniu każdego z osobna. 

Jak wiadomo, kawa jest bardzo ceniona na Wschodzie, dlatego tak wielką wagę przykładano do sposobu jej przygotowania. Odpowiednia ilość była za każdym razem palona, mielona i gotowana tuż przed podaniem, dzięki czemu zachowywała świeżość. Nie przechowywaliśmy nadmiaru palonych ziaren ani ugotowanej kawy, resztki albo się wyrzucało, albo oddawało służącym niższej rangi, jeśli chcieli je wykorzystać. Drugi i ostatni posiłek jedliśmy po południu, dokładnie o czwartej, i niczego więcej poza owocami i kawą nie serwowano już aż do następnego ranka. 

źródło: www.foodandthefabulous.com

wtorek, 13 czerwca 2017

Forma kauzatywna

Czas wrócić do tematu form pochodnych czasownika. Pisałam już o formach kierunkowej, statywnej i o stronie biernej. Ale suahilijski czasownik ma do zaoferowania znacznie więcej, dlatego dziś będzie o formie kauzatywnej.

Kauzatywność oznacza powodowanie jakieś czynności, ale bez wykonywania jej osobiście. Najczęściej przez zmuszenie albo nakłonienie do tego kogoś innego. Ta kategoria nie jest obca językom indoeuropejskim, występuję choćby w angielskim (np. He made me do it). Według Encyklopedii językoznawstwa ogólnego również w polszczyźnie tworzyło się kiedyś formy kauzatywne, ale ten proces słowotwórczy nie jest już dziś aktywny. Pozostały nam za to czasowniki o takim właśnie znaczeniu, np. sadzać czy poić. W suahili natomiast forma kauzatywna jest bardzo często używana. Czym w zasadzie różni się od innych form pochodnych? Przyjrzyjmy się przykładom.

Forma statywna:
Mti umeanguka. - Drzewo się przewróciło.
A więc nie wiemy, kto przewrócił, ale jest przewrócone i leży.
Forma kauzatywna:
Mtu ameangusha mti. - Człowiek przewrócił drzewo.
A więc sprawił, że upadło. Jego wina.
Strona bierna:
Mti umeangushwa.- Drzewo zostało przewrócone przez człowieka.
Tutaj forma kauzatywna współwystępuje ze stroną bierną, a więc to samo co wyżej, tylko w passive vice.

Już rozumiecie? W suahili nie ma czasownika przewracać. Żeby powiedzieć, że ktoś coś przewrócił, trzeba utworzyć formę kauzatywną od czasownika -angua (upadać).

Jak tworzymy formę kauzatywną

Niestety nie tak prosto, jakbyśmy chcieli. Służą do tego aż cztery morfemy: z, y, ish, esh i ich warianty.

Końcówki z używamy w przypadku czasowników, których temat kończy się na samogłoskę (to ważne, temat, a nie cały czasownik, cały czasownik z reguły kończy się na samogłoskę), np.
-jaa (być pełnym) -jaza (napełniać)
-zoea (być przyzwyczajonym) - zoeza (przyzwyczaić się)
-elea (być jasnym, zrozumiałym) -eleza (wyjaśnić)
Jeśli temat czasownika kończy się na spółgłoskę, zwykle używamy końcówek ish i esh, np.
-enda (iść) -endesha (prowadzić)
-simama (stać) -simamisha (zatrzymać)
-soma (czytać, uczyć się) -somesha (uczyć kogoś)
Te końcówki kauzatywne przyjmują też czasowniki zapożyczone, np.
-rudi (wracać) -rudisha (oddać)
Najrzadziej używa się końcówki y, która pojawia się w czasownikach z tematem kończącym się na spółgłoski p, w i n, np.
-ogopa (bać się) -ogofya (przestraszyć)
-lewa (być pijanym) -levya (upić)
-ona (widzieć) -onya (ostrzec)

Od powyższych reguł zdarzają się wyjątki (nie narzekajcie, we wszystkich językach są wyjątki, no chyba że chcecie się uczyć esperanto), oto najpowszechniejsze z nich:
-penda (lubić, kochać) -pendeza (podobać się)
-amka (budzić się) -amsha (budzić kogoś)
-kumbuka (pamiętać) -kumbusha (przypomnieć)
-chemka (gotować się) -chemsha (zagotować coś)

Czasowniki kauzatywne tworzy się też od niektórych przymiotników i rzeczowników.
safi (czysty) -safisha (sprzątać)
-fupi (krótki) -fupisha (skrócić)
hakika (pewność) hakikisha (upewnić się)
haraka (pośpiech) -harakisha (popędzać kogoś)
bahati (szczęście) -bahatisha (mieć szczęście, zgadnąć)


czwartek, 25 maja 2017

Pamiętniki księżniczki: edukacja


W ramach zadośćuczynienia za moją małą aktywność na blogu w ostatnim czasie chciałabym rozpocząć nowy cykl: Pamiętniki księżniczki. Wspominałam Wam już kiedyś o świetnej książce Emily Ruete, urodzonej w 1844 roku jako księżniczka Zanzibaru i Omanu, która potem uciekała ze swoim ukochanym do Niemiec, a wiele lat później wydała wspomnienia w formie książki. Ze szczegółami opisuje w niej dworskie obyczaje, a także dość trafnie porównuje kultury arabską i europejską. Książka nigdy nie wyszła w Polsce, ale została przetłumaczona na język angielski. Chciałabym tu co jakiś czas publikować ciekawsze jej fragmenty (prawa autorskie już dawno wygasły, więc mogę) dotyczące zwyczajów panujących na XIX-wiecznym Zanzibarze. Wiem, że tłumaczenie z tłumaczenia nie jest powszechnie przyjętą praktyką, ale na potrzeby edukacyjne powinno wystarczyć. Dzisiejszy fragment dotyczy edukacji. Księżniczka nazywa szkoły z arabska mdarsami i otwarcie przyznaje, że edukacja nie była priorytetem dla tamtejszych rodziców. 

***

W wieku około 6-7 lat wszystkie dzieci - chłopcy i dziewczęta - musiały rozpocząć edukację. Z tym że chłopców uczono czytać i pisać, a dziewczynki tylko czytać. W pałacach Bet il Mtoni i Bet il Sahel mieliśmy tylko po jednej nauczycielce, którą nasz ojciec sprowadził specjalnie z Omanu. [...] Nie mieliśmy osobnej sali lekcyjnej, lekcje odbywały się po prostu na dziedzińcu, w miejscu, do którego wstęp miały także gołębie, papugi, pawie i inne ptaki. Mieliśmy stamtąd widok na podwórko, po którym cały czas krzątali się ludzie. Mata do siedzenia stanowiła całe umeblowanie naszej klasy. Równie skromne było wyposażenie, potrzebowaliśmy tylko stojaka na Koran (nazywanego marfą), domowej roboty atramentu i wybielonej łopatki wielbłąda, po której łatwo się pisało i która nie wydawała zgrzytających dźwięków jak inne tego typu tabliczki. [...] Na początku uczyliśmy się skomplikowanego arabskiego alfabetu, za elementarz służył nam Koran, fragmenty którego chłopcy przepisywali. Ci, którzy potrafili już czytać dość płynnie, czytali na głos. Oczywiście nikt nam nigdy nie wyjaśnił, o czym właściwie czytamy. Dlatego tak naprawdę może jeden na tysiąc rozumie i jest w stanie wyjaśnić sens słów proroka Mahometa, chociaż może być i osiemdziesięciu na sto, którzy nauczyli się na pamięć co najmniej połowy świętej księgi. Dyskutowanie i spekulowanie na temat jej zawartości było uważane za bezbożne i skazujące na potępienie. Ludzie mieli po prostu wierzyć w to, czego ich uczono, i tej zasady kurczowo się trzymano. [...]

Nauczycielka zaczynała lekcję od recytacji pierwszej sury Koranu, która dla mahometan jest tym, czym dla chrześcijan Ojcze nasz. Powtarzaliśmy za nią na głos i kończyliśmy głośnym amin (nie amen). Najpierw powtarzaliśmy to, czego nauczyliśmy się poprzedniego dnia, potem przerabialiśmy nowe fragmenty do czytania i pisania. Lekcja trwała do dziewiątej, potem mieliśmy przerwę na śniadanie, po czym wracaliśmy i uczyliśmy się aż do drugiej modlitwy w południe. Wolno nam było przyprowadzać na lekcje niewolników, którzy zwykle siadali w pewnej odległości za nami. My usadawialiśmy się z przodu, nie mieliśmy na stałe przypisanych miejsc ani podziału na klasy. Nie znaliśmy systemu ocen, który jest tak ważny w europejskich szkołach. Nauczycielka ustnie powiadamiała rodziców o naszych postępach i o naszym dobrym lub złym zachowaniu w czasie lekcji. Nakazano jej, aby karała nas surowo za każdym razem, kiedy uzna to za stosowne, a my często dawaliśmy jej powody do użycia rózgi. 

Poza czytaniem i pisaniem uczono nas podstawowej arytmetyki, tj. liczenia na piśmie do stu i w głowie do tysiąca. Wszystko ponadto było uważane za złe. Nie przykładano w ogóle wagi do gramatyki i ortografii, te dziedziny można było opanować dopiero po wielu latach czytania. O takich przedmiotach, jak historia, geografia, matematyka, fizyka i inne usłyszałam dopiero po moim przyjeździe do Europy. Nie jestem jednak pewna, czy po tym, jak dużym wysiłkiem udało mi się nieco poznać te dziedziny, jest mi lepiej niż ludziom z moich rodzinnych stron. Moja nowa wiedza nie uchroniła mnie przed byciem wielokrotnie oszukiwaną. Szczęśliwi ci, którym oszczędzono trosk leżących za oślepiającą zasłoną cywilizacji! [...]

Nie mieliśmy z góry ustalonych lat nauki szkolnej. Wszyscy mieli nauczyć się tego, co uważano za stosowne, a czas, jaki to zajęło, był uzależniony od zdolności każdego z uczniów. Jeden mógł nauczyć się w rok, drugi dwa, a trzeci potrzebował jeszcze więcej czasu.[...] Istniały co prawda szkoły, ale uczęszczały tam dzieci z biedniejszych rodzin. Wszyscy, których było na to stać, zatrudniali prywatnych nauczycieli i guwernantki. Zdarzało się, że sekretarz pana dom udzielał lekcji dziewczętom, ale tylko wtedy, kiedy były bardzo młode. 


wtorek, 25 kwietnia 2017

Parki narodowe Kenii i Tanzanii


Kwiecień to świetny czas, żeby porozmawiać o środowisku naturalnym. Wszystko budzi się do życia, a do tego w sobotę obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Ziemi. Dlatego w tym miesiącu tematem akcji W 80 blogów dookoła świata jest właśnie ochrona środowiska. Ja przy tej okazji chciałabym napisać kila słów o kenijskich i tanzańskich parkach narodowych. Temat ten traktowałam o tej pory po macoszemu, bo nie ukrywam, że bardziej interesują mnie język, literatura i kultura niż jacyś tam Timon i Pubma*, ale w końcu oba kraje są znane na całym świecie właśnie dzięki faunie i florze. A turyści, którzy co roku tłumnie przyjeżdżają, żeby je podziwiać, są ważnym źródłem dochodów tak dla mieszkańców, jak i dla budżetu państwa.


Serengeti. Tak większość Europejczyków wyobraża sobie Afrykę. Źródło: www.zicasso.com

Tanzania

Park Narodowy Serengeti jest jednym z najbardziej znanych na świecie. To właśnie tu można zobaczyć Afrykę taką, jaką wyobraża ją sobie większość ludzi. Sawanna, rozłożyste drzewa akacjowe, pasące się stada gazeli, zebr, żyraf i Simba na Lwiej skale. A do tego 90 tysięcy turystów rocznie. Plusem jest duża liczba zorganizowanych wycieczek i możliwość całkiem wygodnego noclegu. W Parku Narodowym Serengeti żyje też najprawdopodobniej największa w Afryce populacja lwów, co daje spore szanse, żeby zobaczyć jakiegoś na żywo. Słowo serengeti pochodzi z języka masajskiego i oznacza ziemię, która nigdy się nie kończy. W czasach kolonialnych Brytyjczycy urządzali tu sobie polowania, a w 1959 roku wysiedlili z terenu parku Masajów, bo to ponoć oni najbardziej zagrażali środowisku naturalnemu. Istnieją plany poszerzenia Parku Narodowego Serengeti o Jezioro Wiktorii. Niemniej znany jest Park Narodowy Kilimandżaro, usytuowany na północy kraju, tuż przy granicy z Kenią. Przyjeżdża się tu w zasadzie w jednym celu, żeby wejść na górę. Warto zaznaczyć, że chociaż Kilimandżaro jest najwyższym szczytem Afryki, można się na niego wspiąć bez specjalistycznego sprzętu, bo czubek jest całkiem płaski. Jeśli już znajdziecie się na północy Tanzanii, warto odwiedzić Ngorongoro, czyli największy na świecie krater nieczynnego wulkanu. Rezerwat jest domem rzadkiego i zagrożonego wyginięciem gatunku czarnego nosorożca. Okolicę zamieszkują też Masajowie, także ci wysiedleni kiedyś z Serengeti. Masajowie dość dobrze przystosowali się sytuacji, nauczyli się utrzymywać z turystyki, stając się przy okazji jedną z najbardziej znanych grup etnicznych kontynentu. Za niewielką opłata chętnie zrobią sobie z turystą zdjęcie, a nawet zaśpiewają i zatańczą. W pobliżu Ngorongoro znajduje się też wąwóz Olduvai, w którym odkryto najstarsze znane szczątki hominidów. Tak, to jest właśnie to miejsce, z którego wszyscy pochodzimy. Nieco mniej znany, a warty uwagi, jest Park Narodowy Jeziora Manyara. To tam można zobaczyć stada różowiutkich flamingów, które często żerują przy dwóch gorących źródłach Maji Moto (gorąca woda) i Maji Moto Ndogo (mała gorąca woda). Ważnym miejscem na mapie Tanzanii jest też Park Narodowy Gombe Stream, który w przeciwieństwie do innych wymienionych tutaj parków obejmuje tereny leśne zamieszkałe przez szympansy. To tutaj pracowała słynna badaczka Jane Goodall. Łącznie w Tanzanii znajduje się szesnaście parków narodowych, które zajmują 42 tysiące kilometrów kwadratowych. 


Flamingi w jeziorze Manyara. Źródło: karibuworld.com




Kenia


Kenia ma najwięcej parków narodowych w całej Afryce, bo aż 23, czyli tyle co Polska. Najbardziej znanym jest Park Narodowy Masai Mara, który jest przedłużeniem Parku Narodowego Serengeti po kenijskiej stronie granicy. Swoją nazwę zawdzięcza oczywiście Masajom. Można tu podziwiać krajobrazy rodem z Pożegnania z Afryką. Co roku na przełomie lipca i sierpnia tysiące antylop gnu przeprawia się przez rzekę Mara z Serengeti do Masai Mara, po drodze ginie około 3 tysięcy zwierząt, które zostają po prostu zadeptane. Już wiecie, jak zginął Mufasa. Park Narodowy Amboseli obejmuje teren sawanny po kenijskiej stronie góry Kilimandżaro. Wycieczki mogą zwykle przekraczać granicę bez żadnej kontroli i dojeżdżają aż do samej góry. Amboseli słynie z pięknych widoków, jezior okresowych i dużej populacji słoni. Jeśli natomiast chcielibyśmy w Kenii pooglądać flamingi, powinniśmy się udać do Parku Narodowego Jeziora Nakuru. Co ciekawe, jezioro jest słone. Najstarszym i największym, a przy tym nie aż tak zatłoczonym przez turystów jest Park Narodowy Tsavo. Można w nim oglądać hipopotamy, krokodyle i olbrzymie baobaby. Badania archeologiczne wskazują, że na te tereny zapuszczali się już ok. 700 roku kupcy z wybrzeża Suahili, którzy u miejscowej ludności zaopatrywali się w kość słoniową, skóry i niewolników. 


Stado antylop gnu przeprawia się przez rzekę Mara.


Dzika przyroda jest niewątpliwie największą atrakcją turystyczną Kenii i Tanzanii, co ma też swoje minusy. Tabuny turystów zadeptują rośliny, zostawiają śmieci i straszą dzikie zwierzęta. Z drugiej strony bez zostawianych przez nich pieniędzy nie byłoby za co utrzymać parków i rezerwatów. Poważnym problemem są też kłusownicy, których nie sposób upilnować na tak dużym terenie.


* -pumbavu to w suahili przymiotnik o znaczeniu głupi, dlatego to imię zdecydowanie nie jest komplementem.

Zajrzyjcie też koniecznie na inne blogi biorące udział w akcji!

CHINY
Biały Mały Tajfun: Ekologia w Chinach

FINLANDIA
Suomika: Ochrona środowiska - słownictwo po fińsku

FRANCJA
Demain, viens avec tes parents!: Ochrona środowiska

GRUZJA
Gruzja okiem nieobiektywnym: Gruzińska ekologia-idzie nowe?

KIRGISTAN
Kirgiski.pl: Obszary chronione Kirgistanu

NIEMCY 
Niemiecki w Domu: Ochrona środowiska w Niemczech
Niemiecka Sofa: Ekologia i ochrona środowiska po niemiecku

NORWEGIA
Norwegolożka: Jak Norwegowie zarabiają na ekologii?

ROSJA
Dagatlumaczy.pl: Kahoot! - quiz z okazji Dnia Ziemi
Enesaj.pl: Obszary chronione Rosji na terenach turkojęzycznych

SZWECJA
Szwecjoblog: 5 ciekawostek o ekologii w Szwecji


piątek, 14 kwietnia 2017

Wielkanoc


Kiedyś w pewnym antykwariacie znalazłam Biblię w suahili i oczywiście od razu ją kupiłam. A Wielkanoc to świetna okazja, żeby wreszcie zrobić z niej użytek. Poniżej fragment z Ewangelii św. Jana. Tekst nie jest bardzo trudny, powinien go zrozumieć średnio zaawansowany uczeń. Przy okazji życzę wszystkim radosnych i spokojnych Świąt!


YOHANA MTAKATIFU 20, 1-9
Hata siku ya kwanza ya juma Mariamu Magdalene alikwenda kaburini alfajiri, kungali giza bado; akaliona lile jiwe limeondolewa kaburini. Basi akaenda mbio, akafika kwa Simoni Petro na kwa yule mwanafunzi mwingine ambaye Yesu alimpenda, akawaambia, Wamemwondoa Bwana kaburini, wala hatujui walikomweka. Basi Petro akatoka, na yule mwanafunzi mwingine, wakashika njia kwenda kaburini. Wakaenda mbio wote wawili; na yule mwanafunzi mwingine akaenda mbio upesi kuliko Petro, akawa wa kwanza wa kufika kaburini. Akainama na kuchungulia, akaviona vitambaa vya sanda vimelala; lakini hakuingia. Basi akaja na Simoni Petro akimfuata, akaingia ndani ya kaburi; akavitazama vitambaa vilivyolala; na ile leso iliyokuwako kichwani peke; haikulala pamoja na vitambaa, bali imezongwa-zongwa mbali mahali pa peke yake. Basi ndipo alipoingia naye yule mwanafunzi mwingine aliyekuwa wa kwanza wa kufika kaburini, akaona na kuamini. Kwa maana hawajalifahamu bado andiko, ya kwamba imempasa kufufuka. Basi wale wanafunzi wakaenda zao tena nyumbani kwao. 

Słowniczek:
Mungu - Bóg
Yesu - Jezus
kuamini - wierzyć
kuomba - modlić się, też: prosić
ombi (kl.5) - modlitwa (ale chrześcijańska, muzułmańska to sala)
Biblia - Biblia
Enjili - Ewangelia
mtakatifu - święty
Yohana - Jan
Petro - Piotr
kaburi (kl.5) - grób
Pasaka (kl.9) - Wielkanoc
kufufuka - zmartwychwstać

Wersja polska (za Biblią Tysiąclecia):
J 20, 1-9
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus miłował, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych.


piątek, 31 marca 2017

Ideofony


W języku polskim i innych językach europejskich mamy wyrazy dźwiękonaśladowcze, takie jak muu, plusk czy puk, puk. Języki afrykańskie mogą się pochwalić nieco szerszą kategorią wyrazów ideonaśladowczych, których gama znaczeń może być naprawdę szeroka. Oddają znaczenia związane m.in. z rozmiarami, zapachami, kolorami czy intensywnością. Ideofony są nieodmienne i zwykle określają czasowniki i przymiotniki. Uczącym się języka ideofony mogą czasem wydawać się zabawne, ale warto ich używać, żeby język brzmiał bardziej naturalnie. Poza tym są naprawdę urocze. 

Oto przykłady:
amenuka fe - śmierdzi fuu
mitende inazaa kochokocho - palmy daktylowe są obsypane owocami

Ideofony mogą też wzmacniać znaczenie, np.:
alifunga mlango - zamknął drzwi
alifunga mlango nga - zatrzasnął drzwi
-eupe - biały
-eupe pepepe - bardzo biały
-eusi - czarny
-eusi tititi - bardzo czarny

Inne ideofony:
kuanguka chubwi - wpaść do wody (coś jak nasz plusk)
kulowa chepe chepe - być całkiem przemoczonym
kujaa pomoni - być całkiem pełnym
kufa fofofo - być całkiem martwym
kulala fofofo - spać bardzo mocno 
kulala kifudifudi - leżeć na brzuchu

Mamy też dwa rzeczowniki w formie ideofonów:
tinga-tinga - traktor
piki-piki - motor

wtorek, 7 marca 2017

Tradycyjna literatura suahili

Jak już wspominałam Wam tutaj, biblioteka przekładów literatury Kenii i Tanzanii na język polski jest dość uboga. Sprawa literatury tradycyjnej wygląda jeszcze mizerniej, czytają ją już chyba tylko studenci i wykładowcy na afrykanistyce. Wynika to z kilu powodów. Po pierwsze są to utwory dość hermetyczne, powstałe w muzułmańskiej kulturze orientu i przez to niełatwe do zrozumienia bez odpowiedniej wiedzy kulturowej. Tym samym nie jest to zbyt komercyjny typ literatury, której tłumaczenie i wydawanie mogłoby przynieść komuś zyski. A na domiar złego tradycyjna literatura suahili była spisywana w alfabecie arabskim, co czyni ją dość trudną do odczytania. W alfabecie tym notuje się bowiem tylko miejsca, w których są samogłoski, a nie same samogłoski. W spółgłoskowym języku arabskim nie jest to jeszcze duży problem, ale słowa w suahili z reguły zawierają dużo samogłosek, przez co trudno je odszyfrować. To wszystko sprawiło, że informacje o bogatym dziedzictwie literackim kultury suahili rzadko docierają do Europy. 

Trudno określić dokładną datę, którą można by uznać za początek twórczości literackiej w suahili w Afryce Wschodniej. Zwłaszcza że niektóre utwory zostały spisane dopiero kilkadziesiąt albo i kilkaset lat po tym, jak funkcjonowały w tradycji ustnej. Najstarsze znane nauce zapisane zdanie w języku suahili ma kilkaset lat mniej niż nasze Daj, ać ja pobruszę,a  ty poczywaj (datowane na 1270 rok) i pochodzi z 1562 roku, kiedy to pewien portugalski misjonarz zanotował fragment ludowej piosenki, który w uwspółcześnionej ortografii brzmi Ng'ombe huku viatu, mbuzi hapana viatu, co znaczy ze skóry wołowej można zrobić buty, a z koziej nie. Mało romantyczne, ale użyteczne. Prawdopodobnie żaden Suahilijczyk nigdy by takiej przyśpiewki nie zanotował. Sztuka kaligrafii była bowiem w tej kulturze wysoko ceniona, w związku z czym nie każdy tekst zasługiwał na spisanie. Zdecydowanie wyżej ceniono poezję niż prozę. Z utworów niepoetyckich spisywano głównie kroniki miast-państw, które powstawały na zlecenie władców. Większość zabytków literatury to poematy o stałej i przewidywalnej strukturze. Strofa takiego klasycznego poematu (utenzi) składała się z czterech wersów, trzy pierwsze rymowały się ze sobą, a rym z ostatniego wersu powtarzał się przez cały utwór. A takich strof mogło być kilkaset albo nawet kilka tysięcy. Najdłuższy zachowany poemat Utenzi wa Ras al-Ghul (Poemat o głowie demona) ma ponad dwadzieścia tysięcy wersów. Dla porównania Iliada składa się z 15 tysięcy wersów. Tematyka poematów obracała się najczęściej wokół religii muzułmańskiej, typowym tematem były na przykład różne historie postaci z Biblii czy Koranu, nie tyle alternatywne, co po prostu nieobecne w tych księgach. Taki poemat zwykle rozpoczyna się obszernym wstępem o samej sztuce kaligrafii, obowiązkowo zawiera także kilka strof wychwalających Mahometa. Czasem poematy dotyczyły też legendarnych postaci władców i wojowników oraz oczywiście miłości. Najbardziej znanym z takich legendarnych herosów jest niewątpliwie Fumo Liongo, którego obecnie uważa się za postać historyczną żyjącą na przełomie XIII i XIV wieku i jednego z pretendentów do tronu na wyspie Pate. Znaczną część z tych poematów znamy dziś dzięki działalności Jana Knapperta, którzy opracował ich transkrypcję na alfabet łaciński i tłumaczenia na angielski. 

Krótszych wierszy, piosenek i opowieści zwykle nie spisywano. Funkcjonowały w tradycji ustnej, opowiadano je wieczorami i przekazywano z pokolenia na pokolenie. Odpowiednia intonacja była ważnym elementem samej historii. Tak przez całe wieki funkcjonowały bajki, które czasem przytaczam na tym blogu. W niektórych przypadkach istnieje kilka różnych wersji tej samej historii i ciężko tu wartościować, która jest tą właściwą. Często za to powtarzają się charakterystyczne postacie, np. piękna i mądra gazela, przebiegły zając i sprytny Abu Nuwas, który czasem bywa wezyrem, a czasem sułtanem (Abu Nuwas naprawdę był arabskim poetą, ale postać historyczną niewiele ma wspólnego z tą z bajek). Żeby jednak nie być gołosłowną chciałabym Wam pokazać jeden z takich utworów. I nie będzie to bajka, bo tych już kilka było. Wybrałam poemat, ale poemat dość nietypowy. Nie tam jakiś religijny czy filozoficzny, ale miłosny. Momentami nawet erotyczny. Wybrałam pikantniejszy fragment, żeby pokazać w jak zawoalowany sposób pisano o tych sprawach. Poemat nowi tytuł Mwana Manga, czyli Arabka.

32.
Naapa wallahi,
asiyo shabihi
t'anena sahihi
ya makomamanga
33.
Napa siwenepo
sishuhudiyepo
matunda ya p'epo
yakwe Mwana Manga
34.
Yakiwa nguoni,
hutesha uyoni.
Yawapo bayani,
akili hutenga.
35.
Ziwavuze nana
ziwavu zenana
hutesha kuvina
wenye kumsinga.

32.
Zaklinam się, o Boże,
o Nieporównywalny,
niech będzie samą prawdą
co powiem o granatach.
33.
Przysięgam, nie widziałem
nigdy nic wspanialszego
od tych rajskich owoców
zdobiących Mwanę Mangę.
34.
Gdy kryje je ubranie
przyciągają zrazu wzrok,
nagością okraszone
pozbawiają rozumu.
35.
Delikatne niezwykłe
i miękkie są jej żebra.
Należy uważać, by
masując ich nie złamać.*


Przy okazji pozwolę sobie na małą reklamę, ponieważ niedawno nakładem wydawnictwa Elipsa ukazały się polskie przekłady kilku tradycyjnych utworów suahili. Książka nosi tytuł Opowieści na werandzie i można w niej znaleźć tłumaczenia poematu Utenzi wa shufaka (Poemat o miłosierdziu) oraz następujących bajek: Opowieść o grubej kobiecie, Opowieść o Abunuwasie, Nie podążaj za radą kobiety, Nauczyciel Goso, Dziewczyna za sto krów i Sułtan Darai. 



*Pozwoliłam sobie zacytować tłumaczenie Michała Głowackiego, ponieważ sama nie mam talentu do przekładu poezji.

Bibliografia:
I. Kraska-Szlenk (red.), Nipe kalamu. Odsłony dawnej literatury suahili, Warszawa 2015.




1 marca
Angielski dla każdego: Tydzień Książki
Japonia-info.pl: "Genji monogatari" - pierwsza powieść świata
Blog o tłumaczeniach i języku rosyjskim Dagatlumaczy.pl: “Wielka przygoda Myszki Mozzarelli”

2 marca
Angielska Herbata: Czytanie a nauka języka obcego
Finolubna: Polskie wydania fińskiej literatury w ostatnich latach

3 marca

Angielski C2: Mój ranking książek Donaldson
Gruzja okiem nieobiektywnym: Kaukaska Trylogia
FRANG.pl: Bajki dla dorosłych

4 marca
Enesaj.pl: Pięciu zapomnianych autorów
Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim: Książkowe idiomy

5 marca
Italia-nel-cuore: W 80 książek dookoła Włoch - lista 80. książek o Włoszech…
Biały Mały Tajfun: Tydzień Książki
Language Bay: Tydzień Książki Roland Dahl

6 marca
Szwecjoblog: Tydzień Książki

7 marca
Moja Alzacja: "Chwała mojego ojca", najlepsza książka o Prowansji
Français mon amour: Wokół książki po francusku