czwartek, 25 maja 2017

Pamiętniki księżniczki: edukacja


W ramach zadośćuczynienia za moją małą aktywność na blogu w ostatnim czasie chciałabym rozpocząć nowy cykl: Pamiętniki księżniczki. Wspominałam Wam już kiedyś o świetnej książce Emily Ruete, urodzonej w 1844 roku jako księżniczka Zanzibaru i Omanu, która potem uciekała ze swoim ukochanym do Niemiec, a wiele lat później wydała wspomnienia w formie książki. Ze szczegółami opisuje w niej dworskie obyczaje, a także dość trafnie porównuje kultury arabską i europejską. Książka nigdy nie wyszła w Polsce, ale została przetłumaczona na język angielski. Chciałabym tu co jakiś czas publikować ciekawsze jej fragmenty (prawa autorskie już dawno wygasły, więc mogę) dotyczące zwyczajów panujących na XIX-wiecznym Zanzibarze. Wiem, że tłumaczenie z tłumaczenia nie jest powszechnie przyjętą praktyką, ale na potrzeby edukacyjne powinno wystarczyć. Dzisiejszy fragment dotyczy edukacji. Księżniczka nazywa szkoły z arabska mdarsami i otwarcie przyznaje, że edukacja nie była priorytetem dla tamtejszych rodziców. 

***

W wieku około 6-7 lat wszystkie dzieci - chłopcy i dziewczęta - musiały rozpocząć edukację. Z tym że chłopców uczono czytać i pisać, a dziewczynki tylko czytać. W pałacach Bet il Mtoni i Bet il Sahel mieliśmy tylko po jednej nauczycielce, którą nasz ojciec sprowadził specjalnie z Omanu. [...] Nie mieliśmy osobnej sali lekcyjnej, lekcje odbywały się po prostu na dziedzińcu, w miejscu, do którego wstęp miały także gołębie, papugi, pawie i inne ptaki. Mieliśmy stamtąd widok na podwórko, po którym cały czas krzątali się ludzie. Mata do siedzenia stanowiła całe umeblowanie naszej klasy. Równie skromne było wyposażenie, potrzebowaliśmy tylko stojaka na Koran (nazywanego marfą), domowej roboty atramentu i wybielonej łopatki wielbłąda, po której łatwo się pisało i która nie wydawała zgrzytających dźwięków jak inne tego typu tabliczki. [...] Na początku uczyliśmy się skomplikowanego arabskiego alfabetu, za elementarz służył nam Koran, fragmenty którego chłopcy przepisywali. Ci, którzy potrafili już czytać dość płynnie, czytali na głos. Oczywiście nikt nam nigdy nie wyjaśnił, o czym właściwie czytamy. Dlatego tak naprawdę może jeden na tysiąc rozumie i jest w stanie wyjaśnić sens słów proroka Mahometa, chociaż może być i osiemdziesięciu na sto, którzy nauczyli się na pamięć co najmniej połowy świętej księgi. Dyskutowanie i spekulowanie na temat jej zawartości było uważane za bezbożne i skazujące na potępienie. Ludzie mieli po prostu wierzyć w to, czego ich uczono, i tej zasady kurczowo się trzymano. [...]

Nauczycielka zaczynała lekcję od recytacji pierwszej sury Koranu, która dla mahometan jest tym, czym dla chrześcijan Ojcze nasz. Powtarzaliśmy za nią na głos i kończyliśmy głośnym amin (nie amen). Najpierw powtarzaliśmy to, czego nauczyliśmy się poprzedniego dnia, potem przerabialiśmy nowe fragmenty do czytania i pisania. Lekcja trwała do dziewiątej, potem mieliśmy przerwę na śniadanie, po czym wracaliśmy i uczyliśmy się aż do drugiej modlitwy w południe. Wolno nam było przyprowadzać na lekcje niewolników, którzy zwykle siadali w pewnej odległości za nami. My usadawialiśmy się z przodu, nie mieliśmy na stałe przypisanych miejsc ani podziału na klasy. Nie znaliśmy systemu ocen, który jest tak ważny w europejskich szkołach. Nauczycielka ustnie powiadamiała rodziców o naszych postępach i o naszym dobrym lub złym zachowaniu w czasie lekcji. Nakazano jej, aby karała nas surowo za każdym razem, kiedy uzna to za stosowne, a my często dawaliśmy jej powody do użycia rózgi. 

Poza czytaniem i pisaniem uczono nas podstawowej arytmetyki, tj. liczenia na piśmie do stu i w głowie do tysiąca. Wszystko ponadto było uważane za złe. Nie przykładano w ogóle wagi do gramatyki i ortografii, te dziedziny można było opanować dopiero po wielu latach czytania. O takich przedmiotach, jak historia, geografia, matematyka, fizyka i inne usłyszałam dopiero po moim przyjeździe do Europy. Nie jestem jednak pewna, czy po tym, jak dużym wysiłkiem udało mi się nieco poznać te dziedziny, jest mi lepiej niż ludziom z moich rodzinnych stron. Moja nowa wiedza nie uchroniła mnie przed byciem wielokrotnie oszukiwaną. Szczęśliwi ci, którym oszczędzono trosk leżących za oślepiającą zasłoną cywilizacji! [...]

Nie mieliśmy z góry ustalonych lat nauki szkolnej. Wszyscy mieli nauczyć się tego, co uważano za stosowne, a czas, jaki to zajęło, był uzależniony od zdolności każdego z uczniów. Jeden mógł nauczyć się w rok, drugi dwa, a trzeci potrzebował jeszcze więcej czasu.[...] Istniały co prawda szkoły, ale uczęszczały tam dzieci z biedniejszych rodzin. Wszyscy, których było na to stać, zatrudniali prywatnych nauczycieli i guwernantki. Zdarzało się, że sekretarz pana dom udzielał lekcji dziewczętom, ale tylko wtedy, kiedy były bardzo młode.