poniedziałek, 25 stycznia 2016

Ulubiony tanzański deser


Styczniowa edycja akcji W 80 blogów dookoła świata zapowiada się tak słodko, jak jeszcze nigdy wcześniej. Tematem jest ulubiony deser z danego kraju. Ja mam dla Was przepis na korzenne ciasto rodem z Zanzibaru. Robiłam je już nie raz, ale niestety znika tak szybko, że nie zachowały mi się żadne zdjęcia.* 

Składniki:
300 g mąki
250 g brązowego cukru
300 g masła
150 ml mleka
4 jajka
350 g dojrzałych bananów
60 g deserowej czekolady
5 łyżek wody
2 łyżeczki miodu
2 łyżeczki kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 i pół łyżeczki cynamonu
20 goździków (najlepiej zmielonych, żeby nie trzeszczały między zębami)
pół łyżeczki startej gałki muszkatołowej
aromat waniliowy

Wykonanie:
Masło utrzyj z cukrem. Powoli dodawaj jajka, cały czas mieszając. Dodaj mąkę i proszek do pieczenia, dokładnie wymieszaj masę. Banany utrzyj z miodem, cynamonem, goździkami, gałką muszkatołową i aromatem waniliowym. Połącz banany z wcześniej wyrobioną masą, dolej tez mleko. Połowę ciasta przelej do wysmarowanej tłuszczem foremki. Kakao rozpuść z wodą i wlej do pozostałej części ciasta, dodaj pokruszoną czekoladę i delikatnie wymieszaj. Ciemną część ciasta wylej do foremki na jasną i delikatnie wymieszaj (tylko na tyle, żeby zrobiły się paski). Ciasto powinno się piec w 180 stopniach od 50 minut do godziny. 

źródło: www.seduniatravel.com

*edit: udało mi się znaleźć jedno!



Jeszcze głodny? Zajrzyj na inne blogi!



CHINY
Mały Biały Tajfun: Yunnańskie desery

FRANCJA
Français mon amour: Francuskie słodkości
Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim: Słodki paris brest
Madou en France: Crème brulée bez mleka

GRUZJA
Gruzja okiem nieobiektywnym: Orzechowe desery

HISZPANIA
Hiszpański na luzie: Przepis na pyszny i prosty hiszpański placek: coca de llanda z Walencji

IRLANDIA
W Krainie Deszczowców: Jakimi deserami zajadają się Irlandczycy

KIRGISTAN
Enesaj.pl: Czak-czak, czyli na słodko od Podlasia do Azji Środkowej

NIEMCY
Niemiecki po ludzku: Ulubiony deser
Językowy Precel: Niemieckie desery i ciasta

ROSJA
Blog o tłumaczeniach i języku rosyjskim: Desery najbardziej popularne w Rosji

STANY ZJEDNOCZONE
Specyfika języka: Amerykańskie pączki z dziurką

TURCJA
Tur-Tur Blog: Mój ulubiony turecki deser
Turcja okiem nieobiektywnym: Kraina lodów

WIELKA BRYTANIA
Angielska Herbata: Słodka kwintesencja brytyjskiej sztuki kulinarnej

WŁOCHY
Studia, parla, ama: Słodko, coraz słodziej

środa, 6 stycznia 2016

Tłumaczenie literatury suahili na polski

Ta notka w zasadzie mogłaby nie powstać, bo tłumaczenie literatury suahilijskiej praktycznie w Polsce nie istnieje. Wynika to przede wszystkim z dwóch powodów, a mianowicie jej mało komercyjnego charakteru i znikomego zainteresowania czytelników. Zdobycie książek w oryginale też jest dość karkołomne, o ile po prostu jakiś uczynny znajomy nam ich nie przywiezie, zostają nieliczne egzemplarze w uniwersyteckiej bibliotece, a konkretnie bibliotece Zakładu Języków i Kultur Afryki UW. 

Początkowo na literaturę suahili składały się głównie poematy o charakterze religijnym, które wychwalały Allaha i Mahometa oraz opowiadały historie postaci związanych z Prorokiem. Pojawiały się też utwory miłosne, zwykle dość subtelne i zawoalowane. Klasyczne poematy, zwane utenzi, zbudowane były z czterowersowych, ośmiosylabowych zwrotek, w których pierwsze trzy wersy rymowały się ze sobą, a ostatni z ostatnimi wersami w pozostały zwrotkach. Sam poemat mógł składać się z kilkuset, a nawet kilku tysięcy takich zwrotek. Na dodatek poezję pisano wówczas w ajami, czyli alfabecie arabskim. Nikt zatem do tłumaczenia się nie kwapił, bo - powiedzmy sobie szczerze - mało kogo poza akademikami takie utwory interesują.

Przełom nastąpił w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy rodzima literatura afrykańska rozkwitła pod wpływem wyzwalania się z kolonializmu i popularnego nurtu powrotu do rodzimych wartości kulturowych. Zaczęły się pojawiać powieści i dramaty. Paradoksalnie jednak wielu autorów pisało w językach kolonizatorów, co zapewniało utworom szczerszy oddźwięk. Również dziś spora część tanzańskich i kenijskich pisarzy podąża za tym trendem. Wyjątkiem jest tu na pewno od lat wymieniany wśród kandydatów do literackiego Nobla Kenijczyk James Ngugi, który porzucił pisanie po angielsku na rzecz kikuju. Tłumaczenia na polski trzech najważniejszych powieści tamtego okresu, które oryginalnie powstały właśnie po angielsku, pojawiły się na początku lat siedemdziesiątych. Były to dwie powieści Ngugiego Chmury i łzy oraz Ziarno pszeniczne, a także naprawdę godna polecenia powieść innego kenijskiego autora Mejy Mwangiego Ulica rzeczna. Potem przez czterdzieści lat nie działo się nic, aż w 2014 - rzecz niesłychana - wydawnictwo Karakter postanowiło wydać po polsku biografię jednego z najbardziej interesujących kenijskich pisarzy młodego pokolenia Binyavangi Wainainy pod tytułem Kiedyś o tym miejscu napiszę. Wspomnienia (przy okazji polecam recenzję tej książki na blogu Afroczytelnia). Warto tu też pewnie wspomnieć o istniejącym w Kenii  i Tanzanii nurcie literatury popularnej dla mniej wymagającego odbiorcy. To przeważnie romanse i kryminały, charakteryzujące się niską ceną i niską wartością literacką, często także podszyte dydaktyzmem. W Tanzanii w takich publikacjach specjalizuje się choćby wydawnictwo Ndanda Mission Press. Tego typu książek oczywiście nikt nie przekłada, bo akurat własnych kiepskich powieści mamy pod dostatkiem. 

W sumie dochodzimy więc do czterech kenijskich powieści wydanych po polsku. Wszystkie to tłumaczenia z angielskiego. Jeśli natomiast chodzi o literaturę tanzańską, no cóż... Do szerokiego odbiorcy nie trafiła ani jedna książka. Istnieją jednak trzy tłumaczenia, które zaangażowany czytelnik może wygrzebać z zakurzonych zakamarków kilku uniwersyteckich bibliotek. I są to przekłady z suahili. 

Kindżeketile
dramat historyczny w 4 aktach
Tłumaczenia dokonał w 1975 roku dr Eugeniusz Rzewuski, a tekst ukazał się w numerze 3 miesięcznika Związku Literatów Polskich "Dialog". 
Każdy kraj ma jakiś sztandarowy utwór literacki, coś jak nasz Pan Tadeusz. Jeśli coś takiego miałabym wskazać w literaturze suahili, pewnie padłoby właśnie na debiutancki dramat Ebrahima Husseina Kinjeketile. Tytuł to imię postaci historycznej Kinjeketile Ngwale, duchowego przywódcy, który stanął na czele powstania Maji Maji (czyt. Madżi Madżi). W 1904 roku Kinjeketile miał otrzymać od ducha Hongo przesłanie nakazujące walkę z niemieckim kolonizatorem. Hongo miał też mu przekazać świętą wodę (woda to w suahili właśnie maji), która chroni przed kulami nieprzyjaciela. Nietrudno się domyślić, że woda nie zadziałała, a powstanie zakończyło się klęską. Kinjeketile w powieści Husseina nie jest jednak jakimś hochsztaplerem, a rozumnym przywódcą, który sam momentami wątpi w prawdziwość otrzymanego przesłania. Rzecz naprawdę przyjemna i nadająca się do przeczytania również w oryginale. To w końcu prawie same dialogi, powinien sobie z nimi poradzić uczeń na poziomie B1-B2. 

Ryż z brody
Przekład opowiadania Gabriela Ruchumbiki Wali wa ndevu autorstwa dr Iwony Kraski-Szlenk ukazał się w numerze 11/10 miesięcznika społeczno-literackiego "Okolice" w 1990 roku. Tekst ukazuje w krzywym zwierciadle politykę rządzącej w Tanganice partii TANU i opowiada o pewnej partyjnej delegacji na wyspę Pemba. W tym samym numerze znalazły się też tłumaczenia trzech wierszy tanzańskiego pisarza Euphrasego Kezilahabiego. 

Nagona
Ten przekład powstał w ramach pracy magisterskiej, za co szczerze autorkę Annę Billian-Rynarzewską podziwiam, bo nie należy do najłatwiejszych. Ukazał się w numerze 01-02 miesięcznika "Literatura na świecie" w 1999 roku. Nagona uchodzi za najtrudniejszą powieść Euphrasego Kezilahabiego i na pewno daleko jej do realizmu czy liniowej narracji. W dużym uproszczeniu utwór opowiada o podróży nieznanego czytelnikowi mężczyzny przez bliżej nieokreśloną przestrzeń, w której spotyka różne dość oryginalne postacie, w tym znanych filozofów czy psychologów, a na końcu z tego wszystkiego rodzi się dziewczynka o imieniu Nagona. Rzecz dla odważnych.